Rząd konsekwentnie realizuje swój plan i w tym roku minimalne wynagrodzenie wzrośnie o kolejne 200 zł. Co to oznacza w praktyce?
Według rozporządzenia Rady Ministrów, w 2021 roku płaca minimalna ma wynosić już 2,8 tys. zł, a godzinowa stawka zleceniobiorców i samozatrudnionych – 18,30 zł. Podwyżki w kolejnych latach są bardziej niż pewne. Wydawać by się mogło, że są to zmiany pożądane, ale ich niekoniecznie pozytywne skutki odczujemy wszyscy.
Około 1,7 mln Polaków pracuje za najniższą stawkę krajową i podwyżki bezpośrednio dotyczą właśnie tych osób. Płaca minimalna jest dla nich gwarantem pensji, których obniżenia nie muszą się obawiać. Wyższa stawka w teorii oznacza lepsze warunki bytowe i poprawę komfortu życia, również w perspektywie przyszłych świadczeń emerytalnych, uzależnionych od wysokości wynagrodzenia. Dlaczego w teorii?
Istnieje realne ryzyko, że pracodawcy, zmuszeni do minimalizowania kosztów utrzymania pracownika, będą likwidować niektóre stanowiska i redukować liczbę etatów. Stając przed wyborem, czy płacić więcej wykwalifikowanemu pracownikowi, czy temu z niższymi kwalifikacjami, zwolnią tego drugiego. Co więcej, pracodawcy mogą częściej decydować się na przyjmowanie pracowników „na czarno”, tym samym przyczyniając się do rozwoju szarej strefy.
Dla pracodawców wzrost wynagrodzeń wiąże się głównie z podwyższeniem kosztów utrzymania firmy. I o ile większe firmy nie odczują tego w sposób znaczący, to już średnie i małe przedsiębiorstwa będą musiały szukać sposobów na oszczędzanie, takich jak zwalnianie pracowników czy oferowanie części wynagrodzenia „pod stołem”. Ponieważ wyższa płaca minimalna dotyczy w głównej mierze pracowników o najniższych kwalifikacjach, to kolejne podwyżki mogą doprowadzić do wzrostu niezadowolenia osób na wyższych stanowiskach. W efekcie ci pracownicy również zaczną domagać się podwyżek.
Trudno w tej sytuacji wskazać aspekty pozytywne. Niektórzy specjaliści podkreślają, że dzięki podwyżkom pracownicy poczują się bezpieczniejsi i mniej chętnie opuszczą pracodawcę, co wpłynie na obniżenie kosztów związanych z procesem rekrutacyjnym. Jednak to niewielka pociecha, biorąc pod uwagę całość kosztów, jakie poniesie zatrudniający.
Rosnące w ostatnich latach ceny produktów i usług to jeden z widocznych i mocno odczuwalnych skutków podwyżek płacy minimalnej. Pracodawcy, którzy ponoszą większe koszty, muszą szukać sposobów na ich wyrównanie, więc logicznym działaniem jest podniesienie cen świadczonych usług lub produkowanych towarów. To znaczy, że ostatecznie klient też ponosi koszty wyższych wynagrodzeń.
Dodatkowo część z tych klientów to pracownicy, których dotyczą podwyżki. W teorii mają więcej pieniędzy do wydania, w praktyce za tę samą kwotę kupią mniej niż mogliby kupić jeszcze kilka lat temu. W ostatecznym rozrachunku podwyżka nie będzie dla nich specjalnie odczuwalna.
Na podwyżkach zyska rząd, ponieważ wyższe wynagrodzenie oznacza wyższy podatek dochodowy, który zasili skarb państwa. Kolejne podwyżki rządzący motywują chęcią rozprawienia się z panującym w Europie stereotypem Polaka-taniego robotnika. Jednak kolejne skoki, które mają przybliżyć Polskę do standardów europejskich, mogą wkrótce zaprowadzić ją na ścieżkę głębokiego kryzysu, inflacji i umacniania się szarej strefy. A o zgubnych skutkach tak gwałtownych podwyżek możemy przekonać się na przykładzie Hiszpanii czy Portugalii.
Warto zaznaczyć, że omówione wyżej skutki nie zakładają wyjątkowej sytuacji, jaką jest pandemia. Eksperci zwracają uwagę, że konsekwencje podwyżek najdotkliwiej odczują te branże i sektory, które poniosły najwięcej strat w wyniku pandemii koronawirusa oraz takie, które zatrudniają najwięcej pracowników na stawkach minimalnych – np. gastronomia, handel, turystyka czy kultura. Wiele średnich i małych przedsiębiorstw, zamiast przychodów, zaczyna generować długi. Rosną zadłużenia przedsiębiorców, a dodatkowe koszty wynikające z podwyżek pracowniczych doprowadzą do upadłości wielu firm.
Zdjęcie główne artykułu: fot. Josh Appel, źródło: unsplash.com